Pan mąż stwierdził że są chorzy a on się opieki nie podejmuje i wywiózł dzieci. Nie, nie do lasu. Do babci. I w ten oto sposób powstała nagle i niespodziewanie dla mnie przestrzeń życiowa. No i jak się okazało nie wiem za bardzo co z tą przestrzenią mam począć. Poczęła bym ja coś twórczego, coś konkretnego, coś... Ale ta cisza jest przerażająca. I jak się okazuje - ja nie potrafię (o rany) tworzyć w ciszy, co gorsza - myśleć nawet nie mogę. Tak tak, mogłabym posprzątać. I tak też pośpieszył mi z poradą w trosce swojej pan mąż. A niech się wypcha - ja tam nie lubię sprzątać. To już wolę gnuśnieć na stołku i zapaść na chorobę sierocą, czy też chroniczną samotność. Zauważyłam że od dnia założenia tego bloga umysł mi się znów rozpisał i teraz jak już myślę to pisać będę. Przerażam sama siebie. Przecież to już było. Kiedyś (gdy jeszcze rycerze pociągami jeździli) byłam sobie ci ja panną złotowłosą. Do szkoły chodziłam przez pola boso. Nosiłam figury Matki Bożej pod pachą, we włosy wplatałam kwiaty i wszystko to mi uchodziło na sucho, bo jakoś nauczyciele mieli do mnie słabość. Może z uwagi na urok osobisty, albo szkoda nerw było raczej na takiego nieuka ;) Bo nieuk ze mnie był okrutny. Ale za to uroczy...
Z klasy do klasy trzeba mnie było kopniakami przepychać. Tylko z polskim byłam zawsze za pan brat. Czytałam wszystko co trzeba było przeczytać, czytałam nawet to czego czytać nie trzeba było, jak origami składałam i rozkładałam wiersze i zawsze wiedziałam co autor miał na myśli. Ponadto pisałam, pisałam, pisałam... Pisałam na marginesach, pisałam w książkach, na papierze toaletowym, na śniadaniu... Obsesyjnie i namiętnie pisałam wierszem, pisałam prozą... W końcu pisałam gdy myślałam i zamiast myślenia też pisałam. I nic mi z tego pisania dziś nie zostało - sterta zapisanych pamiętników i karton kartek luzem. Potem przyszła jakaś zima na mnie, by po latach wybudzić się znów i znów pisać. I znów o sobie... Ale cóż - w końcu to mój blog!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz