środa, 26 sierpnia 2009

Ryczka


To właśnie je ryczka. Kiedyś ryczka była w kuchni kożdyj ślonskij gospodyni. Tako ryczka paradnie se stoła kole pieca, albo i pod stołym. My myśleli za bajtla że ta ryczka - to taki fajny stołeczek dlo małych dzieci i nigdy my się niy zastanowiali po co łona tam stoi, ale tak naprowdy. Czasym te ryczki były tak pyknie wyrychtowane, pod kolor do komody, albo byfyja - a czasami były proste sosnowe. Jak bajtel był mały i niy siengoł do kredynsa, to jak babka nie widzieli można se było na tako ryczka stanąć i popaskudzić w maszkietach kiere każdo babka w krałzie trzymała, wysoko za szybom kredynsa. Jo myśla że babki wiedziały dobrze że dziecka tam paskudzom - ale po coś tam stoły te landryny, anyżki i kopalnioki.

Minęło wiele lat. Co prawda babkom jeszcze nie jestem ;) ale bardzo staram się być taką tradycyjną śląską gospodynią i coraz bardziej podobno moja kuchnia zaczyna przypominać skansen. Co więcej - zaczęłam odczuwać potrzebę posiadania ryczki. Nigdy wcześniej nie wiedziałam że to tak użyteczne kuchenne urządzenie. Bo i można przysiąść obierając ziemniaki , warzywa - nie trzeba się wtedy ni garbić, ni nóg zmęczonych obciążać. Na ryczce można usiąść przeprowadzając poważne rozmowy z dziećmi (odkryłam że mam je wtedy na wysokości oczu, co znacznie ułatwia nam kontakt) i można buciki założyć co sprzączkę mają skomplikowaną.
Taką właśnie ryczkę z sosnowego drzewa kupiłam dosyć przypadkowo i wpadłam na pomysł by wymalować ją w taki właśnie sposób. Niby nie pasuje teraz do niczego - ale dorobię wkrótce parę detali w tym samym stylu. Są już pomysły nowe w mojej głowie.


poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Najdroższa


"...bo tak bardzo bowiem, że aż nie wypowiem - jeszcze bardziej może..."

Uwielbiam ją do bólu, drżę ze strachu o jej życie, patrzę w oczy oliwkowe i kocham, kocham, kocham szalenie.
Dzisiaj kończy 5 lat. Moja panna nieszczęście, moja zołza niedobra i urocza. Sam Bóg wie ile pracy, cierpliwości i uwagi wymagało od urodzenia to wyjątkowe dziecko. I ile radości oraz szczęścia przynosi mi z każdym dniem jej obecność. Dziękuję za każdą chwilę, za każdy jej uśmiech, buziak, za każde "kocham Cie Mamusiu"

100 lat córeczko. Bądź nadal szczęśliwa, radosna, beztroska i uśmiechnięta. Bądź taka - jaką jesteś...
...bo jesteś WYJĄTKOWA!!!

piątek, 21 sierpnia 2009

Europejskie wakacje

Wróciłam z wyprawy cała i zdrowa (gdyby to kogoś interesowało)Wróciłam również zadowolona i wypoczęta (to informacja dla tych - których interesuję nieco więcej). Za to nie opaliłam się wcale, bo nie lubię słońca. Zamiast wylegiwać się na plaży w parszywym upale gdzieś na egipskiej plaży - aktywnie zdobywam Europę. Chcąc-niechcąc uczestniczy w tym cała nasza rodzinka, czasem tą niechęć okazując piekielnym wprost jęczeniem. Otóż, moje dzieci nie lubią zamków. Musieliśmy więc z panem mężem podjąć męską decyzję i zrezygnować z części planów. Niestety. Bo my zamki lubimy. Bardzo. A w Czechach jest co zwiedzać, o jest.
A jak się zwiedza Europę w naszym wydaniu?
Najpierw powstaje zamysł. Zamysł to taka myśl o znamionach zapytania "A może by tak...?" Na bazie zamysłu powstaje plan. I od tego planowania właśnie jest w naszym domu Pan Mąż. Zamysł to najczęściej moja specjalność. Z tym że muszę być bardzo ostrożna z wygłaszaniem głośno moich wszystkich zamysłów, gdyż zamysł rodzi natychmiast plan. Plan powstaje przy współpracy internetu. Strony internetowe, bazy noclegowe, waluta, warunki drogowe, obiekty warte zobaczenia,zamki, trasy turystyczne - wszystko zostaje skwapliwie odnalezione, zanotowane i obliczone. Moja tak zwana "brocha" to pilnowanie by wszystko zostało zabrane w i spakowane w ilości optymalnej a wystarczającej, gdyż nasz pojazd niestety posiada gabaryty nie zadawalające takich podróżników.Co roku więc intensywnie marzymy o przyczepie kempingowej. Jak do tej pory - bezskutecznie. Apteczka i żywność na mojej głowie również- bo głodować nie wypada. Z tym głodowaniem to taki żart bo kuchnia czeska to jedna z naszych ulubionych i nie zrezygnowałabym za nic z porcji knedlików dla zupy z paczki. Jednak praktyczna jestem i na zimne dmucham - trochę żarcia zawsze się przyda, tak na wszelki wypadek. A że strzeżonego Pan Bóg strzeże upycham jeszcze trzy koszulki drogowe. Za to z ciuchami jest zawsze awantura-bo ja zabieram jedną kiecę w której mogę biegać cały tydzień ( no bo w końcu urlop mam) a pan mąż spodnie na każdy dzień nowe i bielizny cały worek, jakby nie szło wyprać i na gałęzi powiesić. Bo niby wstyd. A czego niby wstyd?
Właśnie - na kempingu mamy przegląd całej europy. Grupa francuskiej młodzieży wydziera się w niebogłosy słuchając francuskich przyśpiewek, niemcy zawsze mają wysprzątane przed przyczepą jakby mieli już tu zostać na zawsze, holendrzy z drugiego końca europy przyjechali jakimś starym grzmotem i biegają po polu w podomkach, a Czesi jaszcze chyba bardziej zestresowani niż polacy siedzą w swoich domkach kempingowych pijąc czeskie piwo. Czesi ogólnie jako naród nie lubią i nie potrafią wypoczywać. Polacy już częściej opuszczają granice swojego kraju- acz większość woli tak bezpiecznie wykupić jakiegoś lasta, albo po prostu pojechać nad morze, czy do Zakopanego- jak wszyscy. Zastanawiam się czy to wynik jakiś kompleksów? A może komuna zostawiła w naszej mentalności ślady? Czesi u których komuna była dosyć silna do dziś boją się wyjść do Europy, otworzyć szerzej okno, pochodzić w podomce z koronki na polu namiotowym, przyjechać starym samochodem. I w naszej mentalności również jest jeszcze taka bariera"bo co ludzie o nas pomyślą". A niech myślą co chcą...

Ale mnie dziś poniosło. A miałam opowiedzieć gdzie byłam - cóż, pozostanie się wam tylko domyślać na podstawie zdjęć które można zobaczyć tu. Kiedyś je opiszę - jak będzie mi się chciało - bo dzisiaj już mi się nie chce. Dodam jedynie że to dwa moje najbardziej udane zdjęcia z Linz i Passau. Zwłaszcza to drugie jakoś nastraja mnie sentymentalnie.

piątek, 7 sierpnia 2009

Piękny dzień

Dzisiaj zdjęcia nie będzie - jestem nieprzygotowana ;)
Przyznam się że ubolewałam co najmniej 360 razy że nie mogłam zabrać aparatu na koncert, gdyż widok niejednokrotnie zapierał w piersi dech. To był naprawdę piękny dzień.
To chwile są dla których się żyje, chwile euforii, szczęścia i poczucia jedności. Występ U2 jest dla mnie takim przeżyciem i żałuję tylko że nie miałam aparatu, że nie było przy mnie dzieci. Zabierzemy je następnym razem, gdy będą już starsze. Bo na tym polega życie - by brać je pełnymi garściami i czerpać jak najwięcej tak pięknych, wyjątkowych dni. Bo to jakie jest życie - zależy tylko i wyłącznie od nas samych. Możemy wybudować piękny dom poświęcając na to cały czas i wszystkie środki, możemy całe życie hulać i balować, możemy odgrodzić się murem od całego świata, a każdą chwilę spędzić przed ekranem telewizora. Możemy również żyć pełną piersią - spotkać mistycznych ludzi, zobaczyć zapierające dech w piersiach miejsca, dotknąć papieża, pójść na koncert i wejść na największą górę. Bo to jest nasze życie...

Pięknego dnia wam życzę :)

wtorek, 4 sierpnia 2009

Natchnienie i cienie nad natchnieniem

Byłam w okolicznym sklepie i (...)* taka niepozorna skrzyneczka tam była ze skórzaną rączką, z drzewa jasnego. Podeszłam raz, drugi raz podeszłam. Pogłaskałam ukradkiem tak by nikt nie pomyślał że zainteresowana jestem. Rzut okiem na cenę i (...), (...), (...)* no nie stać mnie. Pogwizdując pod nosem oddaliłam się w bliżej nieokreślonym kierunku, że niby nic. A może jednak rzucę okiem...no tak troszeczkę tylko. I rakiem w stronę skrzyneczki. No (...)* akryle! No wiedziałam, wiedziałam - jak bez kasy jestem to mi akryle przed nos rzucają. No czysta złośliwość, jak ja babcię której nie mam... Nie mogły to być oleje? Mam uczulenie na oleje...
Farby co prawda są u mnie wszędzie, ale nigdy nie jest ich za dużo. O akrylach już trochę wzdycham tu i tam. Pan mąż się mądrzy - sprzedawaj, będą zyski - będą zyski to sobie kupisz. Mądrala. Jak można się tak wymądrzać? Nos do góry, bo ja rzecz jasna sprzedawać się nie będę. Zresztą kto kupi bohomazy malowane plakatówkami podebranymi przedszkolakom?
Nie ma farb - to nie będę malować.
Pierdoły. Będę malować - bo mam to we krwi. Byle jak- ale będę bo muszę. Już obiłam kolejną ramę. Okoliczne śmietniki zostały oczyszczone z podkładów, a w głowie nowe wizje. Tylko tym razem wezmę się za swoje - bo wstyd tak mistrzów podrabiać. Klimt oczywiście zostaje u mnie - klimatu dodaje pokojowi, a ja spokój daję mistrzowi i wkraczam w nowe progi z farbami (...)* lub bez farb

*niecenzuralne słownictwo