środa, 28 stycznia 2009

Kartoflanka z łososiem

Mało ostatnio tu bywam. Aż kurz powoli osiada na mojego bloga. Nie tylko zresztą bo zauważyłam wczoraj pajęczynę na karniszu. Cóż, pomyślałam... Posprzątać by... i myśl dalsza utonęła w śnie szczęśliwym. Wszystkiemu winna moja praca, pochłania mnie bez reszty i utwierdza w przekonaniu że bez mojej obecności obyć się nie może. Jak kapitan statku (będąc rzeczywiście jedynie majtkiem okrętowym) pierwsza wchodzę na pokład i ostatnia z niego schodzę.
Ominęło mnie również tyle niewątpliwie ciekawych rzeczy.
Ale, ale.. Wczoraj byłam w jednym z tych dużych sklepów z materiałami budowlanymi ( tudzież miejsce gdzie mogłabym spędzić wieczność) i prawdziwie odżyłam. Biegałam od regału do regału i w zasadzie to wszystko mi by się przydało teraz- już- natychmiast. A najbardziej przydała mi się pewna książka. Przepiękna. Przytuliłam ją i tak sobie chodziłam po sklepie aż...
... aż w pewnym momencie pan mąż się zorientował i zapytał:
- a ty co tam masz?
- a nie , nic tam - odpowiedziałam tuląc mocniej moją zdobycz, bowiem wiedziałam już że za żadne skarby jej nie oddam, ni wydrzeć sobie nie dam siłą, perswazją czy jaką inną metodą.
Rzuciłam jeszcze na niego najbardziej kokietująco - błagalne spojrzenie na jakie mnie stać i żarliwie przyobiecałam że odpracuję tą książkę w kuchni, w łazience, w sypialni... No i wieczorem gdy pan mąż oczekiwał rekompensaty w postaci spełnienia punktu "w sypialni" ja z wypiekami na twarzy pochłaniałam moją zdobycz niepomna na jakiekolwiek przysięgi.
Za to zupę dobrą przygotowałam. Szkoda mi tylko że ominął mnie festiwal zupy, ale cóż... Jakby to powiedzieć zupa jest zupa.
Zupa ziemniaczana
50 dag ziemniaków, 20 dag selera, 1 cebula, 2 łyżki masła, 20 dag śmietany kremówki, 3-4 łyżki chrzanu, 15 dag wędzonego łososia, sól, pieprz
Ziemniaki, selera i cebulę obrać, pokroić w kostkę. W garnku rozpuścić masło i podsmażyć na nim warzywa. Dodać 4 szklanki wody i ugotować, Następnie zmiksować i ponownie zagotować. Doprawić połową śmietany solą pieprzem i chrzanem. Łososia pokroić na plasterki, szczypiorek drobno posiekać. Pozostałą śmietanę ubić i wymieszać z pozostałym chrzanem. Rozlać do miseczek. Każdą porcję udekorować keksem śmietany, łososiem i posypać szczypiorkiem.
Wiem, wiem zupa to nie szczyt wdzięczności ;)
Ale za to dobra zupa :)

czwartek, 22 stycznia 2009

Z samotności

Pan mąż stwierdził że są chorzy a on się opieki nie podejmuje i wywiózł dzieci. Nie, nie do lasu. Do babci. I w ten oto sposób powstała nagle i niespodziewanie dla mnie przestrzeń życiowa. No i jak się okazało nie wiem za bardzo co z tą przestrzenią mam począć. Poczęła bym ja coś twórczego, coś konkretnego, coś... Ale ta cisza jest przerażająca. I jak się okazuje - ja nie potrafię (o rany) tworzyć w ciszy, co gorsza - myśleć nawet nie mogę. Tak tak, mogłabym posprzątać. I tak też pośpieszył mi z poradą w trosce swojej pan mąż. A niech się wypcha - ja tam nie lubię sprzątać. To już wolę gnuśnieć na stołku i zapaść na chorobę sierocą, czy też chroniczną samotność. Zauważyłam że od dnia założenia tego bloga umysł mi się znów rozpisał i teraz jak już myślę to pisać będę. Przerażam sama siebie. Przecież to już było. Kiedyś (gdy jeszcze rycerze pociągami jeździli) byłam sobie ci ja panną złotowłosą. Do szkoły chodziłam przez pola boso. Nosiłam figury Matki Bożej pod pachą, we włosy wplatałam kwiaty i wszystko to mi uchodziło na sucho, bo jakoś nauczyciele mieli do mnie słabość. Może z uwagi na urok osobisty, albo szkoda nerw było raczej na takiego nieuka ;) Bo nieuk ze mnie był okrutny. Ale za to uroczy...
Z klasy do klasy trzeba mnie było kopniakami przepychać. Tylko z polskim byłam zawsze za pan brat. Czytałam wszystko co trzeba było przeczytać, czytałam nawet to czego czytać nie trzeba było, jak origami składałam i rozkładałam wiersze i zawsze wiedziałam co autor miał na myśli. Ponadto pisałam, pisałam, pisałam... Pisałam na marginesach, pisałam w książkach, na papierze toaletowym, na śniadaniu... Obsesyjnie i namiętnie pisałam wierszem, pisałam prozą... W końcu pisałam gdy myślałam i zamiast myślenia też pisałam. I nic mi z tego pisania dziś nie zostało - sterta zapisanych pamiętników i karton kartek luzem. Potem przyszła jakaś zima na mnie, by po latach wybudzić się znów i znów pisać. I znów o sobie... Ale cóż - w końcu to mój blog!

poniedziałek, 19 stycznia 2009

Dwa wieszaki - jeden taki, drugi taki...



Przyznam się że to mój własny pomysł, może i nie tak bardzo orginalny - ale bardzo, bardzo usprawnia moje poranne wyjścia do pracy. Ale zacznijmy od początku całej historii.Wyrównaj z obu stron
Na początku (po pierwsze) - to ja jestem sroka. Uwielbiam błyskotki, kolczyki, koraliki i pierścienie. W czasach twórczości radosnej potrafię stworzyć tego krocie, co się potem trochę rozchodzi, ale nie szkodzi. Bo to wejdę do sklepu i coś tu błyszczy, albo chandrę mam taką że tylko kolejne korale mnie pocieszyć mogą, no i w końcu powstrzymać się nie mogę przy wystawie z biżuterią od achów i ochów, a oczy mi się robią przy tym jak u tego kota ze Shreka.
No i nazbierało się przez te lata... Nawet nie wiem skąd się to wzięło... Ale jest. I by się nie kulało po kątach, nie zwijało w kupę i nie kryło w zakamarkach kurz absorbując, wymyśliłam sobie ot taki patent. I tu następuje część druga tej historii czyli "po drugie"
Po drugie to pochodzę z rodziny krawieckiej. Takie tam, czyli - dziadek krawiec, ciotka krawcowa, kuzynka krawcowa ( no aż wstyd w tej rodzinie nie szyć). No i dziwne by było gdybym się miała uskarżać na brak wieszaków. Wieszaków ci u nas dostatek i robić sobie z nimi mogę co dusza zapragnie. A że wieszak rzecz użyteczna bardziej niż ozdobna, by mu przykro nie było zrobiłam by i się przydał i ładny był. Ten pierwszy pomalowałam na czerwono farbą teflonową i ozdobiłam złotem. Przybiłam do niego złote ozdobne gwoździe. I w ten sposób powstał wieszak na moje korale. Bardzo, ale to bardzo praktyczna rzecz (przyzna to każda kobieta która przed wyjściem męczy się z kołtunem biżuterii). I to nie jedyny wieszak obwieszak w mojej szafie :)
Drugi wieszak zrobiłam dla córeczki. Ozdobiłam go metodą decoupage czyli obkleiłam wycinanką z serwetki papierowej i polakierowałam. Podoba mi się sam w sobie. A jak już przeleży swoje to wkręcę do niego śrubki z haczykami i na haczykach zawieszę niebieskie woreczki na mini niespodzianki na każdy dzień. To też jest dobry pomysł.

sobota, 17 stycznia 2009

Magiczny świat

Spotyka ją rano
otula ramionami
spójrz przez okno miła
znów śnieg na szyszkach zakwitł...

Ech... ciągły brak słów mam by opisać to co czuję, co widzę... Niepełnosprawna w tym zakresie wciąż próbuję słów się nowych nauczyć, słów które zawierać będą cały mój zachwyt dla tego świata, dla kropli rosy, dla kształtu liścia...
Czasami i człowiek potrafi stworzyć coś pięknego, niesamowitego, ogromnego - ale i choćby nie wiem jak się starał i gdyby nawet dzieło jego wzruszało serca i porywało do płaczu - to nie uda mu się tak dostojnego dzieła przeskoczyć. Dzieła które nas otacza. Dzieła - do którego tak przywykliśmy na co dzień że zapomnieliśmy je dostrzegać i cenić.
A ja nie umiem tego piękna ni ująć słowem, ni zamknąć w fotografii... Cóż, tak wiele jeszcze nauki przede mną.
I jeszcze takie miejsce stworzone ręką ludzką. Pomiędzy śniegami równicy mieści się Zbójnicka chata gdzie fantastycznym klimatem otoczeni i zapachem palącego się drewna wypijmy herbatę.

wtorek, 13 stycznia 2009

Letnia zadyma w środku zimy


Jest taki jeden dzień w kalendarzu świąt ruchomych. Dzień kiedy jestem szczęśliwa że jestem tu i teraz. Dzień dumy narodowej. I to nie jest 11 listopada.
Taki dzień gdy wszyscy jednoczymy się i stajemy obok siebie w jednym celu. I to nie jest obrona ojczyzny.
Ale ja nie o tym dzisiaj. Uśmiecham się chytrze do mojej myśli, myśli jak wiatr który wieje gdzie chce... To blues.... Wspomnienie... Tęsknota....
Trafiłam na koncert takiego zespołu "7 w nocy" i obudził się we mnie cały wachlarz nagłych wzruszeń, takie wspomnienia mnie dopadły nagle i słodka nić ulubionego rodzaju muzyki poniosła moje serce gdzieś hen...
Tak naprawdę należę do tego szczęśliwego gatunku ludzi pozytywnie zakręconych i nie mam problemu z odnajdywaniem się w jakimkolwiek środowisku przy jednoczesnym zachowaniu 100 % siebie w sobie. Potrafię się bawić przy każdym rodzaju muzyki i potrafię wysłuchać wszystkiego. Ale tylko Blues porusza we mnie każdą strunę, tylko on...
Ha,ha... dawno nie byłam tak niepoczytalnie szczęśliwa jak tej niedzieli. Tak też zaraz podstawiłam drabinę pod najwyższą szafkę w mieszkaniu i z najodleglejszego kąta tej szafki wydarłam moje analogi. (Mało brakowało bym je wycałowała z kurzu). Ach jak to byłoby pięknie móc ich teraz znów posłuchać: Skibińskiego, Krzak, Brekautu, Nalepy, Irka Dudka, Dżemu... I patrzeć jak igła sunie po płyty aksamicie.
Znalazłam płytę Jurka Owsiaka z 89 roku. Płytę niesamowitą, orginalną, pełną werwy. Taki sam jest ten człowiek niegdyś Obserwator Rzeczy Ulotnych i Dziwnych- dyrygent Wielkiej Orkiestry dzisiaj.
Ja malutka - też się dziś nie zmieniłam.
Właśnie - niedawno odnalazł mnie dawny znajomy, z takich lat gdy nosiłam kolorowe suknie, kwiaty we włosach koloru miodu wszelakiego i jeździłam na koncerty boso...
Pamiętam Jurku- w życiu piękne są tylko chwile...
To miłe że po tylu latach wracają stare znajomości, przyjaźnie powstałe przez muzykę i dzięki niej.
I jeszcze to lato w Monarze - Piotr (Kosmos) którego już nie odnajdę ani ja, ani on mnie nie odnajdzie. To tylko taki letni spacer z Agnieszką... Tak niewiele a tak dużo jednocześnie. Piękne wspomnienie
Wspomnienia, ech... Zamiast krwi mam w żyłach muzykę

Nic dziwnego - wszak pochodzę ze stolicy polskiego Bluesa

środa, 7 stycznia 2009

Nie do końca dorosła


Chyba jednak jestem jeszcze małą dziewczynką. Zawsze odrobinę dziecinna i romantyczna, wprost uwierzyć nie mogę że tyle lat przeżyłam i nadal jestem... nadal mam ją - tą dziecinną tęsknotę. Tęsknotę do świata baśni, magicznych zdarzeń, ulotnych wróżek i księżniczek w pięknych szatach. Choć... No tak, przecież zawsze lubiłam bajki, baśnie i fantastykę. Nawet teraz najczęściej zajmuję się rzeczami mało pożytecznymi i całkowicie nieprzyziemnymi.
Ot, teraz gdy córcia moja jest małą księżniczką z całym swoim asortymentem różowych, milusich wstążek, kokardek, skrzydełek mogę być jawnie sobą i robić to co sprawia mi przyjemność. Więc siadamy razem przed telewizorem i oglądamy kolejną bajkę z udziałem Barbie. Naprawdę. Z przyjemnością.
Kiedyś myślałam że to głupie takie, różowe i wieśniackie (?) A może i jest? Nieważne. Fakt że każdą kolejną baśń o księżniczkach oglądamy z małą na wdechu. Płaczemy razem i śpiewamy głośno. A już "księżniczkę i żebraczkę" mogłabym oglądać godzinami. Może i głupio wygląda baba pod czterdziechę w koronie na głowie ze wzruszeniem w oczach oglądająca film dla małych dziewczynek. Ale ja nadal jestem małą dziewczynką. Naprawdę.



poniedziałek, 5 stycznia 2009

Po czasie



Po czasie, po czasie - bo wpis ten miał się tu pojawić przed świętami, ale mi jakoś tak zeszło... Jak mnie ktoś dobrze zna ten wie jak mi potrafi zejść na czymśtamnaczymś. Tym razem mi zeszło na różne takie przemyślenia. No i zanim wróciło - ot, to już po świętach. Mało brakuje by mi choinka choć sztuczna do lasu uciekła. Miałam napisać o wierzbie i bombkach...
A niech tam - napiszę.
Kto miał z wierzbą do czynienia (w przypadku produkcji łuku na przykład) wie że to bardzo wdzięczne tworzywo. A ja wiem o wierzbie nieco więcej. Znam wierzbę od czasów gdy w jej gałęziach skryta przed światem czytałam książki. Tuliła nie miękkim konarem, tańczyła na wietrze i grała moja staruszka wierzba. Mało kto wie jak piękny zapach mają wyschnięte gałązki wierzby płaczącej, zupełnie inny niż przemysłowa wiklina poddawana obróbce. Dlatego jesienią w dni wietrzne zbieram opadłe gałązki, gdy jeszcze są zielone i splatam w takie oto wieńce, oraz ptasie gniazda na wielkanocne święta. Gdy wyschną- pachną niesamowicie. I mój dom pachnie...

niedziela, 4 stycznia 2009

Tykwa i co dalej?

Dostałam od pana Mariana tykwę. Jedną jedyną jaką się udało mu uratować. Bo moje tykwy już całkiem nie wyszły z powodu wyjątkowo deszczowego września. A więc dostałam tą tykwę. I myślę co dalej. Można by z niej zrobić lampion, taka tykwa daje piękne miodowe światło - eeee... nie, tyle mam już świeczek, lampek, kominków że i tak nie nadążam tego wszystkiego pozapalać. A może wazon? I kolejne kwiaty w tej dżungli? Zdecydowanie nie!!! Na wino za duża, na donicę za mała.
A tak naprawdę to podoba mi się sama w sobie. Ma taki wyjątkowy kolor ( z powodu swojego nieudania) i ciekawy rzucik. Ten rzucik wydał mi się bardzo uroczy, kokieteryjny jak piegi u bladolicych dziewcząt i jakiś znajomy. Coś mi przypominał.
Co? Hmmm...
Obrazy Klimta. Już wiem, miodowo - złote obrazy Klimta. I tak się zastanawiam czy namalować na tykwie taką miniaturę, albo nie... jak uda mi się namalować Muchę - to wezmę się za Klimta. Będzie pasował do żółtych ścian - no i do tykwy :)
Tak to od rzeczy małych do rzeczy wielkich się potoczyły sprawy.

A w lodówce mam jeszcze kilka nasion tykwy i wysadzę je na wiosnę :)

czwartek, 1 stycznia 2009

A u mnie wiosna


Bo zakwitł Grudzień. Przepiękna roślina z rodziny sukulentów która nało wymaga ode mnie uwagi, za to przepięknie kwitnie zimą. Jedna roślinka mi nie zakwitła w tym roku, za to druga obdarzyła mnie pięknymi różowymi kwiatami. Ach.. Lubię sukulenty, z wyżej wymienionego powodu między innymi. Tak trafnie opisał je kiedyś Karl Capek, że to jedyne kwiaty które potrafią udawać kamienie. Potrafią.

A pozostając przy tym czeskim pisarzu napisał on również kiedyś przepiękną myśl:

"Wszystko, co spotyka człowieka, pochodzi z niego samego"

I tego wam wszystkim życzę w 2009 roku. Bądźcie życzliwi, szczerzy, uśmiechnięci. Bądźcie prawdziwi, twórczy, dobrej myśli. Bądźcie otwarci, ciepli, wielkiego serca. Niech was cieszy każda chwila i każdy drobiazg, rzeczy duże jak i rzeczy małe -  Bo takie jest nasze życie jakim je tworzymy!

Pomyślności w 2009 roku

Agnieszka