Spotykam je na co dzień, najczęściej w sklepach, ale i na ulicach, placach zabaw i lokalnej piaskownicy. Tak zwane bezstresowe wychowanie - ostro dziś krytykowane i potępiane . Też nie pochwalam i jak większość matek zaczytanych w pedagogiczne bibliografie traktujące o wychowaniu dzieci na zdrowe psychicznie i społecznie, chcąc zapewnić szczęśliwe im dzieciństwo - tak jak większość tych matek stoję tutaj na rozdrożu pomiędzy bić a nie bić. Niby to ręka boli jak miałabym na dziecko podnieść - lecz z drugiej strony gdy świadkiem jestem gdy taka "pedagogiczna" matka ze stoickim spokojem próbuje wytłumaczyć swojemu rozwrzeszczanemu synkowi że nie kupi mu samochodzika a młody wierzga, kopie i wydziera się w niebogłosy, lub gdy w piaskownicy pięciolatek pluje i kopie babcię bo nie ma ochoty iść do domu na co babcia z łezką w oku prosi wnuczka by tak nie robił bo babunia będzie płakać. Bezradność i wstyd w oczach tych kobiet niszczy we mnie wszystkie zasady cierpliwości i przysłowiowa ręka swędzi.
Nie wolno bić dzieci - to wie kazdy pedagog. I ja to wiem i każda współczesna mama która chce dziecko wychować na zdrowego i światłego człowieka - ale czasami nie da się przetłumaczyć na już i natychmiast małej rozwrzeszczanej zołzie że nie może się położyć w kałuży, na ulicy po której pędzą samochody. Nawet jak podejmę nie wiem jak rozsądne wyjaśnienia i na zasadzie partnerstwa będę prosić, tłumaczyć i dialogować to zołza i tak pozostanie małą rozwrzeszczaną dziewczynką która ma prawo moich rozpaczliwych prób dialogowych nie rozumieć - bo teraz ma ochotę właśnie się wywrzeszczeć i już. A ja mam prawo wściec się najnormalniej w świecie bo nie jestem aniołem cierpliwości. I tutaj następuje coś co mrozi krew w żyłach pedagogom, psychologom i wszelkim obrońcom godności dziecięcej - klaps. I tutaj cała sytuacja kończy się, urywa nagle. Nie chodzi o to by dziecko lać gdzie popadnie i w dzikiej furii wrzeszczeć "ja nie wytrzymam, chyba cię kiedyś zabiję" (i takie rzeczy widziałam) bo nie mówimy tutaj o znęcaniu się nad dzieckiem, ani o tym że tak wolno czy trzeba - nie traktujemy bowiem bicia jako formy wychowania. Nie zachodzi również pytanie czy przekraczamy tutaj nasze rodzicielskie kompetencje. (...)
Działa. Zołza nagle znikneła i znów jest mała kochaną córeczką, idzie obok grzecznie trzymając za rączkę i tylko pochlipuje sobie. A mnie złość już przeszła - obie próbujemy ochłonąć i przejść do kompromisu. Teraz możemy porozmawiać. Przykucam by być na poziomie mojego dziecka i móc spojrzeć jej w oczy. Zacznijmy od tego że przepraszam ża to że ją uderzyłam, naprawdę mi przykro - ale jej nie jest przykro z tego powodu, bo jak się okazuje dobrze wie ze tak nie wolno się zachowywać i przeprasza że była niegrzeczna. Przytulamy się do siebie mocno i serdecznie. Można porozmawiać i o tym że jest czasem niedobra i że mamusia też czasem okazuje bezsilność i żadna z nas nie czuje się upokorzona - idziemy dalej trzymając się za rączki.
I jak z tym upokarzaniem dzieci? Zastanawiam się czy ktoś kto nigdy za dziecka nie doznał upokorzenia potrafi do końca empatycznie wczuć się w odczucia innych osób czy może niechcąco upokarzać innych. Niechcąco, bądź naumyślnie - bo czymże nazwać kopanie i plucie babci przez pięcioletnie dziecko jak nie upokarzaniem jej publicznie?
Nie wolno bić dzieci - to wie kazdy pedagog. I ja to wiem i każda współczesna mama która chce dziecko wychować na zdrowego i światłego człowieka - ale czasami nie da się przetłumaczyć na już i natychmiast małej rozwrzeszczanej zołzie że nie może się położyć w kałuży, na ulicy po której pędzą samochody. Nawet jak podejmę nie wiem jak rozsądne wyjaśnienia i na zasadzie partnerstwa będę prosić, tłumaczyć i dialogować to zołza i tak pozostanie małą rozwrzeszczaną dziewczynką która ma prawo moich rozpaczliwych prób dialogowych nie rozumieć - bo teraz ma ochotę właśnie się wywrzeszczeć i już. A ja mam prawo wściec się najnormalniej w świecie bo nie jestem aniołem cierpliwości. I tutaj następuje coś co mrozi krew w żyłach pedagogom, psychologom i wszelkim obrońcom godności dziecięcej - klaps. I tutaj cała sytuacja kończy się, urywa nagle. Nie chodzi o to by dziecko lać gdzie popadnie i w dzikiej furii wrzeszczeć "ja nie wytrzymam, chyba cię kiedyś zabiję" (i takie rzeczy widziałam) bo nie mówimy tutaj o znęcaniu się nad dzieckiem, ani o tym że tak wolno czy trzeba - nie traktujemy bowiem bicia jako formy wychowania. Nie zachodzi również pytanie czy przekraczamy tutaj nasze rodzicielskie kompetencje. (...)
Działa. Zołza nagle znikneła i znów jest mała kochaną córeczką, idzie obok grzecznie trzymając za rączkę i tylko pochlipuje sobie. A mnie złość już przeszła - obie próbujemy ochłonąć i przejść do kompromisu. Teraz możemy porozmawiać. Przykucam by być na poziomie mojego dziecka i móc spojrzeć jej w oczy. Zacznijmy od tego że przepraszam ża to że ją uderzyłam, naprawdę mi przykro - ale jej nie jest przykro z tego powodu, bo jak się okazuje dobrze wie ze tak nie wolno się zachowywać i przeprasza że była niegrzeczna. Przytulamy się do siebie mocno i serdecznie. Można porozmawiać i o tym że jest czasem niedobra i że mamusia też czasem okazuje bezsilność i żadna z nas nie czuje się upokorzona - idziemy dalej trzymając się za rączki.
I jak z tym upokarzaniem dzieci? Zastanawiam się czy ktoś kto nigdy za dziecka nie doznał upokorzenia potrafi do końca empatycznie wczuć się w odczucia innych osób czy może niechcąco upokarzać innych. Niechcąco, bądź naumyślnie - bo czymże nazwać kopanie i plucie babci przez pięcioletnie dziecko jak nie upokarzaniem jej publicznie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz