Złapał mnie jakiś ciężki tydzień. Ani malować, ani gotować, ani uszyć.... Ni to chandra, ni lenistwo - po prostu takie nic. I nic... Walczę trochę z tym moim nowym aparatem - aż wierzyć mi się nie chce że to takie trudne. Ja - ja co od zawsze z aparatem za pan brat - nie mogę sobie poradzić. Ręce opadają...
Właśnie ostatnio odpadło aleksandrowi ucho - więc przyszyłam (nie wiem jak się to ma do rąk, bardziej chyba nawiązanie do odpadania). Jak już wyjęłam z otchłani szuflady igłę i nici to tak mi się szyć zachciało że jutro rozejrzę się za gałgankami i może jakiegoś misia bym uszyła, bo ostatnio mam do szycia dwie lewe ręce a po tym jak szyjąc córci sukienkę na bal spaliłam maszynę mamy to na jakiś czas dałam sobie z szyciem spokój. I teraz taka maszyna by się przydała, oj tak...
2 komentarze:
Misie są przeurocze i warte swoich uszu, jakkolwiek to nie zabrzmi, nie chcę ich urazić.
Droga Damqelle, ktoś Cię czyta. Musisz być zawalona robotą, a mimo to czytelnicy sobie pozwolą: nie zaniedbuj nas!
Dziękuję płomyku ;)
Właściwie kiedy zaczęłam pisać bloga -to myślałam o sobie aby zapamiętać ulotne chwile, bo pamięć mnie często zawodzi.
Ale serdecznie witam miłych gości i pozdrawiam :)
Prześlij komentarz