sobota, 30 maja 2009

w innym świecie


Mam taki świat. Świat księżniczek, tajemniczych stworzeń, elfów, zwidów, podziemnych światów. W takim świecie odpoczywam, daję ponieść się fantazji. Znam go i on mnie zna. Ponieważ...
Dawno, dawno temu gdy byłam dziewczynką z kucykami, miałam poważne problemy przystosowawcze. Każde pójście do szkoły powodowało olbrzymi skok stresu, a zabawa z rówieśnikami była niemożliwa z uwago na nieśmiałość chorobliwą i niedostosowanie. Tak, tak - dzisiaj jak komuś mówię że byłam nieśmiała - wybucha śmiechem. A ja byłam autsajderem, odludkiem, dziwolągiem. I to wcale nie była wina dzieci ( jak wtedy myślałam) tylko mój osobisty wybór, najpierw mniej, a później coraz bardziej świadomy. zatem by móc udawać że mnie nie ma, by móc schować się przed ludźmi - dużo czytałam.
Czytałam wszędzie gdzie można było, przeczytałam bibliotekę szkolną, zapisałam się do trzech bibliotek miejskich. Znam chyba wszystkie możliwe baśnie i opowieści dla dzieci. By móc czytać spokojnie zaczęłam znikać w szafie (hi,hi, nie wiedzieli o tym moi rodzice) z poduszką i nocną lampką. Wyobraźnia jednak wkrótce zaczęła płatać mi figle i przyszedł taki czas że nie wiedziałam już co realne jest, a co nie. W końcu coś pękło, zaczęłam spotykać się z rówieśnikami, mimo iż wymagało to ode mnie sporo wysiłku, ale jednak ciągle tkwiłam w swoim wyimaginowanym świecie. Nadal byłam inna, co jednak sprawiało mi przyznam satysfakcję , więc zaczęłam tą swoją odrębność podkreślać. To były czasy gdy przeżywałam fascynację wierszem. Z tomikiem Stachury przesiadywałam godziny w konarach wierzby i pisałam na wszystkim co się do tego nadawało. Słowa, słowa, słowa - rosły we mnie i pęczniały, a niezapisane sprawiały mi ból.
Na studiach definitywnie porzuciłam baśnie i dnie spędzałam w bibliotece pedagogicznej. Przeczytałam wszystkie lektury i większość pozycji książek "zalecanych". Zaliczyłam klasykę literatury. Niewiele mi przyznam z tych książek w głowie zostało (he,he)
Po latach tłustych nastały lata chude. Przy mojej córci czytanie czegokolwiek graniczyło z cudem. "Panna nieszczęście" darła się za każdym razem gdy tylko przestawałam jej patrzeć w oczy. Na szczęście urosła, uff...
Dziś znów czytam baśnie, znaczy fantastykę i wyciszam się w świecie dobrych stworzeń, bohaterskich rycerzy i pięknych księżniczek. Zakupiłam właśnie "Rozgrywkę Cienia" - drugą część trylogii Cada Williamsa i porwała mnie.... porwała tak głęboko że nie mam czasu na nic innego

wtorek, 26 maja 2009

Bitwa Wyrska

Właściwie nie wiem co sobie o tym myśleć. Faktem jest iż z ciekawością pojechałam na kolejną inscenizację do pobliskiej Gostyni. Trudno to nazwać dobrą zabawą, ale jednak jakiś taki swoisty rodzaj "rozrywki" rodzinnej. Na inscenizacji bowiem staramy się bywać co rocznie. Wklejam więc poniżej kilka faktów dotyczących tej Bitwy a że nie znam się na historii, zapożyczyłam fakty ze strony oficjalnej
Bitwa Wyrska była zapomnianym epizodem obrony górnośląskiej ziemi we wrześniu 1939 roku. W pamięci pokoleń przez lata utrwalany był mit, iż obrona Górnego Śląska sprowadzała się do dzielnej i pełnej poświęcenia postawy harcerzy (obrona wieży spadochronowej w Katowicach) czy też ochotniczych oddziałów powstańców śląskich. Z uporem zapominano o formacjach regularnych, czyli liczącej około 45 tysięcy żołnierzy Grupie Operacyjnej „Śląsk”, dowodzonej przez generała brygady Jana „Jagmina” Sadowskiego, wchodzącej
w skład Armii „Kraków”. Rdzeń GO „Śląsk” stanowiły trzy duże formacje: 23 Górnośląska Dywizja Piechoty od roku 1922 roku trwale związana z Górnym Śląskiem, mobilizowana od marca 1939 roku 55 Rezerwowa Dywizja Piechoty oraz elitarny Grupa Forteczna Obszaru Warownego Śląsk Ta ostatnia formacja obsadzała wznoszone od 1933 roku śląskie fortyfikacje stałe. Oddziały te dzielnie, przez trzy doby, od 1 września 1939 roku broniły śląskich wsi i miast przed hitlerowską agresją. Należy podkreślić, że odwrót Wojska Polskiego z Górnego Śląska zarządzony w nocy z 2 na 3 września 1939 roku nie był spowodowany faktem pokonania
GO „Śląsk” przez oddziały Wehrmachtu, a ogólną sytuacją na froncie południowym, która groziła zamknięciem w kotle silnie trzymającej się na Górnym Śląsku polskich formacji.
Jednym z ważnych epizodów tych zmagań była Bitwa Wyrska, która rozegrała się pomiędzy 1–3 września 1939 roku w rejonie miejscowości Wyry i Gostyń położonych pod Mikołowem. W okresie jej szczytowego nasilenia w walkach po obu stronach brało udział kilkanaście tysięcy żołnierzy. Dlatego śmiało można stwierdzić, że była to największa bitwa, jaka rozegrała się we wrześniu 1939 roku na Górnym Śląsku. Największa pomimo to przez lata zapomniana.
Ja myślę że również po części zapomniana z tego powodu że po obu stronach stali Polacy - gdyż na tych terenach ludność masowo została wcielona w szeregi Wermachtu. I to jest przykre.
Dla mnie taka impreza posiada wymiar "słodko-kwaśny", choć uważam że taka historia na żywo głębiej przemawia do wyobraźni widza gdy zostanie się obrzuconym piachem i trawą przez wybuchające miny, w oczy gryzie dym spalonej stodoły, a samolot przelatuje z ogromnym hukiem tuż nad głową. No i dowiedziałam się z jaką ogromną siłą i prędkością może przemieszczać się czołg. Od soboty więc pan mąż marzy by przyłączyć się do takiej grupy rekonstrukcyjnej, a syn chce mieć na gwałt pistolet. Ręce opadają. Pistoletu oczywiście nie kupiłam, choć w sumie to nie bardzo wiem co o tym myśleć - boć przecież i ja będąc kiedyś-tam-kiedyś małym chłopcem bawiłam się w okolicznych bunkrach i czas spędzałam na strzelaniu z kija, więc to takie naturalne potrzeby u 7 letniego chłopca są. Zdjęć ciekawych nie zrobiłam, bowiem zajęłam bardzo nieciekawą pozycję więc chętnym polecam galerię którą znalazłam na stronie takiej właśnie grupy rekonstrukcyjnej

poniedziałek, 18 maja 2009

gdybym to ja miała...

... za co ;)
Ludzie którzy znają mnie dosyć dobrze wiedzą że nie lubię staroci. Ze względu na moją "przypadłość" czy jak tam to inaczej nazwał - nie znoszę starych domów, pałaców, skansenów i rupieci które się tam znajdują. Owszem, owszem bardzo lubię czerpać w tych miejscach inspirację, a nawet więcej - moja kuchnia coraz bardziej zaczyna przypominać szałas z 18 wieku (he,he,he) to jednak nie chciałam nigdy, do tej pory przynajmniej, za nic w świecie w takich starych murach zamieszkać!
Kiedyś przechodziłam już jednak taką fascynację będąc w ośrodku Monaru w Krakowie który mieścił się w pięknym pałacu. Pałac ten fascynował mnie i przerażał jednocześnie, acz z prawdziwą przyjemnością pomagałam pracach nad jego odnową. Fascynował na tyle, że gdyby nie miłość do pewnego młodzieńca tu na śląsku, zastanawiałabym się poważnie nad pozostaniem tam już na zawsze i złożeniem papierów na renowację zabytków (to ostatnie jeszcze gdzieś tam po mojej głowie do dziś szaleje)
Teraz dotknęło mnie ze zdwojoną siłą i powróciła ogromna tęsknota za sprawą pałacu stojącego we wsi Bobrek nieopodal Oświęcimia. To doprawdy rzut beretem ode mnie a naprawdę nigdy tam nie byłam. Ja -pani smykalska i wszędobylska nigdy wcześniej nie słyszałam o tym miejscu. I nic dziwnego - bowiem miejsce owo jest dobrze ukryte w dzikim parku, który kiedyś musiał być równie przepiękny jak sama budowla popadająca dziś w ruinę.
Więc stanęłam tam tak z rozdziawioną paszczą i łzą w oku, oczyma wyobraźni widząc powiewające na wietrze muślinowe firanki, kolorowe witraże w oknach, kutą bramę i fontannę przed wejściem. I już sadziłam rododendrony i azalie decydując które drzewa należy wyciąć, a które dopełniają romantycznej wizji ogrodu, gdy przypomniało mi się że ten pałac nigdy nie będzie mój. Nie będzie również niczyj i zgnije, popadnie w ruinę.
Jedynym moim marzeniem zostaje więc - by odnalazł się ktoś kto kupi i wyremontuje pałac, albo odnajdzie się jego prawowity właściciel - bo tak piękne miejsca nie mogą, po prostu nie mogą zniknąć!!!

wtorek, 12 maja 2009

kwiatki - bratki, zaklepywanka

Zaprosiła mnie do blogowej zabawy Kama z Lawendowego zakątka. Chętnie wezmę udział w tym projekcie.
Przypomina mi to czasy, wspaniałe czasy zresztą – gdy w grupie moich przyjaciół wymienialiśmy się takimi łańcuszkami. Bo to niby dziecinne jest z jednej strony, lecz jednocześnie bardzo ciekawe doświadczenie, rozwijające światopogląd i sposób myślenia o samym sobie. Jedną z takich „opowieści” (tak, tak – powstawały z tego niezwykłe, rozbudowane wywody) przetrzymuję schowaną na dnie szuflady z bliskimi sercu zapiskami i wyciągam sobie czasem by pośmiać się i potęsknić. Potęsknić za spotkaniami z Arturem, Krzyśkiem, Iwonką... grupą przyjaciół moich, nieformalnych filozofów. Na takich spotkaniach przy lampce wina powstawały niezwykle teorie, wielkie i banalne... Potem te teorie obrastały w pisemne już „a może...” , „a gdyby” przesyłane od-do i powrotnie do godzin późnych za pomocą łącza internetowego.
A pamiętacie te zeszyty zwierzeń w których koleżanki w szkole wpisywały sobie takie tam głupoty typu „twój ulubiony kolor”, „ulubiony aktor”. He,he – szkoda że nie zachował mi się taki zeszyt. Ale do dzisiaj pamiętam że Asia najbardziej lubiła kokosowe wafelki, a ulubionym kwiatem Ani są frezje.
Taaa.... dobrze wiedzieć coś o przyjaciołach, dobrze wiedzieć coś o sobie
W tego typu łańcuszkach występują bowiem pytania tak zaskakujące, że łapiemy się na tym iż tak wielu rzeczy o sobie samym nie wiemy jeszcze. Ja lubię takie wyzwania – staję więc z sobą twarzą w twarz i odpowiem:

Gdybyś miała spędzić jeden dzień jako gwiazda, to jaką gwiazdą chciałabyś być?
- Nie mam takich marzeń – za leniwa jestem na gwiazdę, no ewentualnie mogłabym być jeden dzień jakąś księżniczką z bajki disneya. Czy wchodzą w rachubę rysunkowe gwiazdy?
2. Jak wyobrażasz sobie swoją przyszłość?
-Mam dwie opcje: wygrywam w Lotto kupę kasy i kupuję sobie ten przepiękny pałac który stoi w ruinie nieopodal. Odnawiam go, realizując swoje wizje artystyczne, a resztę życia spędzam w przypałacowym parku na grzebaniu w ziemi.
Opcja druga zakłada że wydaję w końcu moją książkę i przenoszę się w Bieszczady gdzie mogę w ciszy malować ikony w świetle słoneczka.
Obie opcje są mocno z przymrużeniem oka ;)
3. Masz tylko jeden dzień. Co robisz?
pewnie jestem motylem- więc latam beztrosko po łące, abo...
zaciągam olbrzymi kredyt, ubezpieczam się na jeszcze więcej i jadę z rodziną na tajemniczą i pełną przygód wyprawę.
Albo po prostu idziemy na spacer trzymając się za ręce
4. Gdybyś mogła zmienić tylko jedną rzecz na świecie, co to by było?
- zmieniłabym... siebie
5. Powiedz o sobie coś, co wiesz tylko ty.
- jestem leniwa ( niektórzy się domyślają)
6. Co myślisz o osobie, która cię klepnęła?
To znaczy Kama? Myślę że to bardzo sympatyczna młoda kobieta. Szanuję ją i podziwiam za szczerość i odwagę w reprezentowaniu wartości których wiele osób się wstydzi, za bycie sobą Kamo duży plus
7. Co ostatnio oglądałaś w TV?
- reklamy pewnie były ostatnio
8. O której chodzisz spać?
- zdecydowanie nie o tej o której bym chciała, ale tak jakoś mi wychodzi
(mam taką bardzo słuszną prezentację na temat „kiedy kobieta idzie spać”
9. Widziałaś ostatnio coś dziwnego?
UFO? Nie nie widziałam – bo ja to na wsi mieszkam
10. Czego boisz się najbardziej?
- najbardziej boję się o dzieci moje – chciałabym by nigdy nie doznały głodu, zła, wojny, chorób...
11. Typowanie:
Nie wiem kogo mogłabym wytypować – może po prostu kto ma ochotę odpowiedzieć sobie na parę pytań niech czuje się przeze mnie „klepnięty”

P.S. A na zdjęciu? Jak widać kupiłam papier w bratki.

wtorek, 5 maja 2009

pizza domowa

Posted by Picasa

Goście są w naszym domu zawsze mile widziani. Nawet gdy panuje ostatni stan zagrożenia lawinowego (co się czasami zdarza) każda osoba pragnąca znienacka nawiedzić nasz dom przyjmowana jest podług staropolskiej zasady "gość w dom - Bóg w dom". Co prawda z chlebem i solą w sieni nie stoję, acz jak kto głodny to i chleba dostanie. Lubię gości, lubię jak mnie ktoś odwiedza - co odczytuję jako zaszczyt, gdyż najwidoczniej moje towarzystwo jest mu przyjemne.
Kiedyś takie odwiedziny związane były z wspólnym gotowaniem. Iwona wpadała wprost po pracy na kolację, z dziewczynami z pracy organizowałyśmy spotkania w kuchni, wspólne gotowanie, a czasami po prostu ktoś wpada na coś dobrego. Moje wszystkie dziewczyny są teraz młodymi matkami, więc nasze spotkania uległy przesunięciu w czasie i mam nadzieję że kiedyś do nich powrócimy. Mój dom jest przynajmniej otwarty.
Chciałam wam dzisiaj podać mój przepis na pizzę, przepis o który prosiło mnie już tak wiele osób
1 szklanka ciepłej wody
1/2 szklanki oliwy
1/2 kg mąki
5 dkg drożdży
1 łyżka cukru
1 jajo
sól
Podstawą udanej pizzy jest dobrze wyrobione ciasto drożdżowe. Ciasto drożdżowe wymaga ciepłych warunków więc wszystkie składniki należy wyjąć wcześniej z lodówki. Mąka lubi być przesiana a drożdże roztarte z cukrem. W mące robię dołek i wlewam rozczyn czyli kożuszek fermentujących drożdży (drożdże rozmieszane z cukrem, rozpuszczone w ciepłej, ale nie gorącej wodzie pozostawiam na 15 min pod przykryciem)
Zostawiam jeszcze na chwilę rozczyn w mące by popracował nad tą znajomością, potem wbijam jajko i dodaję oliwę ( jeśli o mnie chodzi to musi być oliwa, choć można i oleju użyć zamiennie)oraz szczyptę soli. Dokładnie i długo wyrabiam i zostawiam do wyrośnięcia, po 30 minutach wyrabiam jeszcze raz i wykładam na dużą blachę. I znów pozostawiam na chwilę do wyrośnięcia. Do moich prywatnych tajemnic należy sos którym smaruję ciasto, choć uchylę rąbka tajemnicy - w jego skład bowiem wchodzi przecier pomidorowy, oliwa, spora ilość suszonych ziół (koniecznie bazylia i oregano) suszona cebula i czosnek. Ziół również czasami dodaję do samego ciasta. Wyrośnięte ciasto smaruję dokładnie sosem pomidorowym. A na górę - jak kto lubi pieczarki, salami, cebula, pomidory, cukinia, papryka, kukurydza...
I duże ilości sera bo ja lubię ser :)
No i do pieca
W czasie jak pizza się piecze warto przygotować jakąś lekką sałatkę i sos czosnkowy, ale o tym następnym razem
Więc kto leci po piwo?