poniedziałek, 20 lipca 2009

Pora ogórkowa


Tak, tak... Tak to jest. Jak człowiek się do czegoś zabiera - to niestety ale musi być wobec siebie konsekwentny. Stanowczo.
Więc jestem - przytargałam się tutaj z samego końca mojej "nory" (znaczy tam gdzie jeszcze góra prasowania leży) i przymusiłam do spełnienia tutaj i ot (!) mojego prywatnego wobec samej siebie obowiązku.
Otóż!
Naprawdę, naprawdę masę spraw leży odłogiem a wymaga uszeregowania i jeszcze więcej myśli, pomysłów po mojej rudej głowie tumani się i kłębi. I- Bo nie chciałabym uznana być za lenia, do czego jednakże parę stronic temu bezwstydnie się przyznałam, obnażając się publicznie przy innej okazji. Przeraża mnie myśl że na mojej kawiarence powstała aż tak wielka dziura, a i zielnik świeci pustkami już od dosyć dana. A ja jestem przecież - wymieść mnie nie wymiotło, zniknąć nie zniknęło.
A wszystkiemu są winne ogórki!
Tak, tak - ogórki. Ale nie tylko one. Bo i dżemy truskawkowe bez których gofry tracą cały sens istnienia, wino z wiśni co w rogu kuchni pomrukuje niedokręcony kran udając ( mnie przez pierwszy tydzień jego natrętnego "kapania" doprowadza do szewskiej pasji), kompoty z wiśni, nalewki z malin, tajemne mikstury, czyjeś urodziny, obrazy malowane w pośpiechu...
Reszty win i przyczyn nie pamiętam.
W niedzielę godzinę spędziłam na wpatrywaniu się w spokojną twarz mojej ulubionej figury przedstawiającej Najświętszą Panienkę - ona taka dostojna i wyciszona - a ja taka pędząca, ekspresyjna i dzika. Nie potrafię się zatrzymać - a może i już nie chcę?
Jedno wiem - przyznam się bez bicia. Uwielbiam ten zamęt, twórczą gonitwę - bo żyję, bo tworzę, bo jestem....

A reszta jakoś tam będzie ;)

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Mmmmm....
Mój Boże... - kiszone ogórki!!!
No jak mogłaś!

Przecież to w tym silikonowym
mieście - nie do zdobycia... :(

W NY - to przynajmniej w Brighton B.
można było kupić w rosyjskim sklepie
(bo w polskich - wyobraź sobie, że nie!).

Sam tego nie umiem zrobić
więc uciekam stad ;p - by nie
patrzeć na wyuzdaną zawartość tego
słoja... ;p heh.

Pozdrawiam!;)
-Marius

damqelle pisze...

Ależ żadna filozofia Mój Drogi :)
Kupujesz duży słój, dwa kilo małych ogórków,gałąź kopru, korzeń chrzanu (w europie to koper i chrzan można znaleźć nawet na łąkach)i kilka ząbków czosnku. Pakujesz wszystko do słoja, dosypując 3 łyżki soli, zalewasz wodą by przykryło ogórki ( nie mogą wypływać) i zakręcasz. Po trzech dniach stania na słoneczku - zyskujesz swój własny słój takich ogórków. Smakosze przykrywają ogórki w słoju liśćmi dębu lub wiśni :)
Roboty na 10 minut więc może spróbujesz, co?
No proszę - spróbuj :)

Anonimowy pisze...

Hmmm... ;)
Spróbuję - ale zaczynam się zastanawiać, czy tubylcy
wiedzą - co to chrzan..? ;/
Wasabi jest, ale taki "normalny"..?
Nnnno nie wiem...
Odwiedziłem tutejsze sklepy
z zieleninką (bez "silikonu" ;),
taką zdrową , ale - mimo, iż go
nie szukałem - nie rzucił mi się
w oczy , a jednak dość
charakterystycznie wygląda.
Ogórki - tez jakieś takie - jak
mini cornichons...
Tak szczerze - to zaopatrzenie
jest tu drastycznie gorsze,
niż w NY. We wszystko - nie tylko
jedzenie... ;/

Jeśli kupię - spróbuję.
Jeśli nie zginę od zatrucia ;)
- napiszę ;),
jeśli nie napiszę - ;p
padłem od toksyn własnej domowej
produkcji ;) heh,
albo zamknie mnie NSA ;D heh -
za domową produkcję broni
chemicznej na bazie ogórków ;).

Żartuję ;).
Ale - skoro kiedyś - upiekłem
ciastka -nie puszczając z dymem
kamienicy ;), to może i teraz..?
W sumie - to rzeczywiście - roboty
prawie wcale.., a przecież
"głąb" ;p nie jestem ;).

Tylko, że ja zaraz cały słój wchłonę ;p i tyle ;) heh.

Anonimowy pisze...

P.S.

To "jeśli kupię- spróbuję" -
dotyczy kupna ingrediencji,
a nie "gotowca" , oczywiście! ;p

damqelle pisze...

Eeee... no nie można puścić kamienicy z ogórkami - co najwyżej zgniją. Choć jak dobrze pamiętam to one mają zgnić ??? więc nie może się nie udać
He,he... Trzymam kciuki