zakochana niezmiennie w jesieni mam na jej punkcie pewnego rodzaju obsesję, wrażliwa na kolory, zapachy, wiatr we włosach... nie wiem sama co jeszcze mogłabym... by trwała dłużej bo wcale nie żal mi odchodzącego lata. Jak ryjówka zaszyłabym się w pachnącej ściółce wygrzewając skórkę w ostatnich ciepłych promieniach słońca i właściwie gdyby nie dom, praca dzieci - to nikt by mi aparatu z ręki nie wyrwał, z lasu nie przegonił. A najbardziej ukochałam jesień w górach. I właśnie tam w ten pogodny jesienny dzień wybrałam się z znajomymi z pracy. Nie byłam jedyna osobą (na szczęście) która opóźniała całą wyprawę boć w otoczeniu moim znajduje się jeszcze kilku fotograficznych zapaleńców, zatem chwała im za to.
Skrzyczne nie jest oszałamiająco wielką górą, nie jest też położona w jakimś wyjątkowym miejscu, natomiast można spokojnie dzień cały przeznaczyć na pokonanie 2,5 godzinnego szlaku. Dla mnie i Ani nie było w tym nic zdrożnego, natomiast męska część wycieczki próbowała oponować - bezskutecznie rzecz jasna. Droga na Skrzyczne z Szczyrku prowadzi zielonym i niebieskim szlakiem i nie jest nazbyt trudna nawet dla niewprawnych turystów i dzieci, ci zaś którym zupełnie brak sprawności czy też ochoty mogą sobie spokojnie na szczyt wjechać kolejką. Jest to pewnie duża wygoda bo niestety na szlaku sporym utrudnieniem są szaleni rowerzyści zjeżdżający na bij zabij i naprawdę masa turystów, ale co mi tam...trzeba tylko wstać odpowiednio wcześnie by być przed innymi...
No tak (tutaj wzdycham z tęsknotą) Beskidy to nie majestatyczne Tatry, nie moje Bieszczady ukochane, nie Pieniny z załomami dunaju...
ale zawsze można wsiąść w samochód, zabrać aparat, kanapki i za godzinę jestem..
a tam w gęstwinie...
zarzucam mojego olympusa i zamieniam się w ryjówkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz