wtorek, 21 września 2010

Darmodziej

Jak zacząć dzisiejszą opowieść? Może zbyt długo zwlekałam z nią, ale dziś to już trudno. Może na zasadzie naczyń połączonych coś się we mnie jednak wleje. Tak jak właśnie przelał się na mnie bard nie kraju naszego. O Nohavicy nie słyszałabym do dnia dzisiejszego, bo cóż mi tam ptaki co na obcych niebach ćwierkają - gdyby nie zamiłowanie pana męża do owych krain zagranicznych, do języka nietubylczego a obcego, do pieśni o brzmieniu niezrozumiałym.
Więc ten pan Nohavica przelał się na mnie poprzez zasłuchanie - w samochodzie, w telefonie, komputerze - bo trudno jednak nie słuchać gdy słuch się jednak posiada, przynajmniej jako-taki, a coś natrętnie swe dźwięki o uszy obija. Bo trudno nie patrzeć gdy film czeski naszym domu jak papier toaletowy rozwija się w nieskończoność. Jedynym wyjściem przybrać sobie tego obcego barda za własnego i pojechać na koncert.
Koncert odbył się nie za granicą tym razem, a w Katowickim teatrze Korez. I na dodatek nie tak łatwo nań zdobyć bilety - bo pan Nohavica jednak w kraju naszym jest znany, by nie powiedzieć nawet że i popularny. Nic dziwnego - bo człowiek to pogodny, sympatyczny i "ludzkim językiem" włada równie biegle jak własnym. Oprócz języka nasz Jarek posiada również wygląd prosty a skromny, gitarę co lat ma już parę, harmonię i w sobie coś takiego co sympatię budzi publiczności. Pieśni jego potrafią wzruszyć i rozbawić - bo takie i jest barda przeznaczenie.
Specyficzne jest też to - że na koncercie Nohavicy spotyka się pewna grupa ludzi i powstaje wyjątkowy klimat jedności, wspólnoty - coś jak na szlaku w Bieszczadach. Ludzie śpiewają po czesku, artysta śpiewa po Polsku. I łączy swoich fanów po obu stronach granicy.
A nie powiedziałam przecież że wiele piosenek Nohavicy doczekało się nie tylko przetłumaczenia na język Polski - ale również płyty w wykonaniu polskich artystów - Soyki, Zamachowskiego i innych... "Świat według Nohavicy" zawiera wiele pięknych piosenek - ja jednak przywykłam już i wolę słuchać mojego barda w oryginale, po czesku :) A na wszelki wypadek - umieszczam w obu językach :)Miłego posłuchania.


poniedziałek, 6 września 2010

Nożem czy widelcem?


Od pewnego czasu wszelaką korespondencję prowadzę z łóżka. Proszę mi wybaczyć. Może to i niezbyt stosowne miejsce, za to jakie wygodne. Mam nawet już wbudowaną i jednoczesnie coraz większą półeczkę na rzeczy podręczne i niezbędne, zatem wychodzić z łóżka nie muszę, a nawet gdybym i musiała - to i tak nie chce mi się. Wyprawa do pobliskiego sklepu okazuje się dla mnie zdarzeniem tak traumatycznym, że na myśl samą o zakupach moja energia życiowa wskazuje poziom 0.0. Nie rozumiem jak mogli mi tak daleko sklep wybudować.
I nie mam nawet w zamiarze udawać przed kimkolwiek twardziela i wzorowej piastunki ogniska domowego - nie wstanę.
Jednak nie robić nic też jest ciężko - znalazłam sobie więc zajęcie. No niestety nie jest to nauka języków obcych, bo tak się w moim życiu układa, że to co się w życiu człowiekowi przydaje, mnie jakoś niespecjalnie wchodzi...
A dla odmiany to co mi wychodzi - niespecjalnie się w życiu przydaje :)
Tylko zdecydować się nie mogłam co w sumie wychodzi mi lepiej - robienie na drutach, czy szydełkowanie. W zasadzie to znam jeden ścieg na druty i jeden na szydełku, co nie przeszkadza mi jednak w zrobieniu takich bucików dla mojego maluszka. Podejrzewam że takich buciczków moje maleństwo do grudnia miało by już z 10 par, co całkowicie niepraktyczne jest. No, potrafię zrobić też czapeczkę i szalik, ale...
Postanowiłam ambitnie zabrać się za sprawę i kupiłam gazetkę z wzorami na malutkie dziecięce wdzianka. Prześliczne, słodziutkie i tak miłe że chciało by się schrupać wraz z załączonymi bobasami. Już chciałam i ten i ten sweterek wydziergać, ale...
Nic, kompletnie nic nie rozumiem z tych oczek, słupków, półsłupków - no, czarna magia normalnie. Ale nic, trzeba się uczyć - bo przede mną jeszcze ponad trzy miesiące leżenia. Ciężko jest - ale co nas nie zabije to nas wzmocni - mówi stara maksyma. Tylko nadal zdecydować się nie mogę szydełko czy druty. Na wszelki wypadek zamówiłam sobie dwie piękne książki w KDC i dzisiaj przyszły. Z podekscytowania upiekłam ciasto ( bo teraz już mi słodkie wolno jeść) i już wiem jak się robi półsłupki :)
A pleśniak pycha. Podać?

40 dag mąki
4 jajka
1 kostka margaryny
2 łyżeczki proszku do pieczenia
2 dag kakao
2 szklanki cukru
1 słoik powideł śliwkowych
cukier wanilinowy
Z mąki, żółtek, margaryny, jednej szklanki cukru, proszku do pieczenia i wanilli zagnieść ciasto. Podzielić na trzy części. Do jednej części dodać kakao. Z białek ubić na sztywno pianę dodając drugą szklankę cukru. W wysmarowanej tłuszczem foremce układać:
1 część jasnego ciasta, powidła śliwkowe, utarte na tarce ciemne ciasto, piana z białek, utarte jasne ciasto. Piec w 180 stopniach ok.50 min. Posypać cukrem pudrem.