poniedziałek, 7 grudnia 2009

Cieszyńska

Nie mieszkam w Krakowie, nie mieszkam w Warszawie, w Wrocławiu nie mieszkam również. Mieszkam sobie w Cieszynie, w starej zielonej kamienicy. W szybę mojej sypialni co rano pukają promienie porannego słońca, spowolnione przez biały muślinowy baldachim łóżka. I choć "na co ci ten spadochron" mąż mój pyta - to ja swoje wiem. W sypialni wszystko jest białe, włącznie z podłogą z białego dębu. Kocham tą podłogę, a promienie słoneczne kochają ten pokój, zatem goszczą u mnie wisząc jak wróble na firance, oraz pryzmatach zawieszonych w oknie. Na podłodze rozkłada się tęcza. Toaletka z bielonego drewna potrzebowała by paru napraw - ale to kiedyś. Z tą myślą zbiegam na dół i w kapciach jeszcze goszczę w pobliskiej piekarni. Lubię drożdżówki, cóż - każdy ma słabości. Bez makijażu, w kapciach przebiegam przez rynek płosząc stado gołębi, oraz napotykając paru znajomych. Nie mają mnie oni za wariatkę - przynajmniej ja tak myślę.
Stare zielone drzwi mojego domu wychodzą na dziki ogród. Ogród jest prowadzony według zasady - gdzie upadnie, tam rośnie. Nie poświęcam mu zbyt wiele uwagi - cieszę się tym że jest, że otula mnie ciszą i plamami malw na tle ściany która również wymagałaby remontu. Ale to kiedyś. Rozrzucam do wilgotnej gleby garść ziaren niecierpka i siadam w bujanym fotelu.
Jestem malarką. Na parterze jest pracownia, zapuszczona i tylko moja. Zazwyczaj przebywam godzinami w pracowni gdyż zajmuję się projektowaniem i malowaniem mebli. Najbardziej lubię robić meble dla dzieci, a zwłaszcza te szafki wyglądające jak kolorowe kamieniczki, kolorowe skrzynie na zabawki, domki dla lalek i zwierzątkowe krzesełka. Czasami namaluję obraz, ale potem ciężko mi go sprzedać. Rozumiem malarzy którzy malując arcydzieła przymierali głodem. Oczywiście ja do nich nie należę ( w sensie tych arcydzieł) ale maluję, cóż - każdy ma słabości. W każde swoje dzieło wkładam trochę siebie.
Mam troje dzieci - najmłodsza córeczka jest podobna do mnie. pozostałe też ładne ;) Lubimy razem leżeć w trawie i grać w "minowanie". To taka zabawa polegająca na tym że jedna osoba robi minę a następna musi ją powtórzyć i dodać swoją. Śmiejemy się przy tym tak głośno, a mnie się robi ciepło na sercu ze wzruszenia, bo uwielbiam te moje dzieci. W pracowni na parterze stoi nawet taki obraz na którym jesteśmy wszyscy razem - oczywiście nie dokończony, ech... bo one tak szybko rosną.
W każdą niedzielę dom pachnie ciastem, na herbatkę wpadają Polscy lub Czescy znajomi. Mój mąż jak zwykle opowiada jak marnuję swój wielki talent, a dzieciarnia biega po domu krzycząc. Potem idziemy na spacer do parku gdzie już jest jesień - szuram stopami w jesiennych liściach i jestem szczęśliwa.

P.S. Oczywiście większość z tego co napisałam nie jest prawdą, choć każda bzdura elementy prawdy zawiera. Tak pomarzyć sobie czasami lubię będąc w Cieszynie mieście moim ulubionym i słuchając piosenki pana Nohavicy, choć nie przywiązuję do tego większej wagi, gdyż człowiek nigdy nie wie co go czeka.