Nie mieszkam w Krakowie, nie mieszkam w Warszawie, w Wrocławiu nie mieszkam również. Mieszkam sobie w Cieszynie, w starej zielonej kamienicy. W szybę mojej sypialni co rano pukają promienie porannego słońca, spowolnione przez biały muślinowy baldachim łóżka. I choć "na co ci ten spadochron" mąż mój pyta - to ja swoje wiem. W sypialni wszystko jest białe, włącznie z podłogą z białego dębu. Kocham tą podłogę, a promienie słoneczne kochają ten pokój, zatem goszczą u mnie wisząc jak wróble na firance, oraz pryzmatach zawieszonych w oknie. Na podłodze rozkłada się tęcza. Toaletka z bielonego drewna potrzebowała by paru napraw - ale to kiedyś. Z tą myślą zbiegam na dół i w kapciach jeszcze goszczę w pobliskiej piekarni. Lubię drożdżówki, cóż - każdy ma słabości. Bez makijażu, w kapciach przebiegam przez rynek płosząc stado gołębi, oraz napotykając paru znajomych. Nie mają mnie oni za wariatkę - przynajmniej ja tak myślę.
Stare zielone drzwi mojego domu wychodzą na dziki ogród. Ogród jest prowadzony według zasady - gdzie upadnie, tam rośnie. Nie poświęcam mu zbyt wiele uwagi - cieszę się tym że jest, że otula mnie ciszą i plamami malw na tle ściany która również wymagałaby remontu. Ale to kiedyś. Rozrzucam do wilgotnej gleby garść ziaren niecierpka i siadam w bujanym fotelu.
Jestem malarką. Na parterze jest pracownia, zapuszczona i tylko moja. Zazwyczaj przebywam godzinami w pracowni gdyż zajmuję się projektowaniem i malowaniem mebli. Najbardziej lubię robić meble dla dzieci, a zwłaszcza te szafki wyglądające jak kolorowe kamieniczki, kolorowe skrzynie na zabawki, domki dla lalek i zwierzątkowe krzesełka. Czasami namaluję obraz, ale potem ciężko mi go sprzedać. Rozumiem malarzy którzy malując arcydzieła przymierali głodem. Oczywiście ja do nich nie należę ( w sensie tych arcydzieł) ale maluję, cóż - każdy ma słabości. W każde swoje dzieło wkładam trochę siebie.
Mam troje dzieci - najmłodsza córeczka jest podobna do mnie. pozostałe też ładne ;) Lubimy razem leżeć w trawie i grać w "minowanie". To taka zabawa polegająca na tym że jedna osoba robi minę a następna musi ją powtórzyć i dodać swoją. Śmiejemy się przy tym tak głośno, a mnie się robi ciepło na sercu ze wzruszenia, bo uwielbiam te moje dzieci. W pracowni na parterze stoi nawet taki obraz na którym jesteśmy wszyscy razem - oczywiście nie dokończony, ech... bo one tak szybko rosną.
W każdą niedzielę dom pachnie ciastem, na herbatkę wpadają Polscy lub Czescy znajomi. Mój mąż jak zwykle opowiada jak marnuję swój wielki talent, a dzieciarnia biega po domu krzycząc. Potem idziemy na spacer do parku gdzie już jest jesień - szuram stopami w jesiennych liściach i jestem szczęśliwa.
P.S. Oczywiście większość z tego co napisałam nie jest prawdą, choć każda bzdura elementy prawdy zawiera. Tak pomarzyć sobie czasami lubię będąc w Cieszynie mieście moim ulubionym i słuchając piosenki pana Nohavicy, choć nie przywiązuję do tego większej wagi, gdyż człowiek nigdy nie wie co go czeka.
Stare zielone drzwi mojego domu wychodzą na dziki ogród. Ogród jest prowadzony według zasady - gdzie upadnie, tam rośnie. Nie poświęcam mu zbyt wiele uwagi - cieszę się tym że jest, że otula mnie ciszą i plamami malw na tle ściany która również wymagałaby remontu. Ale to kiedyś. Rozrzucam do wilgotnej gleby garść ziaren niecierpka i siadam w bujanym fotelu.
Jestem malarką. Na parterze jest pracownia, zapuszczona i tylko moja. Zazwyczaj przebywam godzinami w pracowni gdyż zajmuję się projektowaniem i malowaniem mebli. Najbardziej lubię robić meble dla dzieci, a zwłaszcza te szafki wyglądające jak kolorowe kamieniczki, kolorowe skrzynie na zabawki, domki dla lalek i zwierzątkowe krzesełka. Czasami namaluję obraz, ale potem ciężko mi go sprzedać. Rozumiem malarzy którzy malując arcydzieła przymierali głodem. Oczywiście ja do nich nie należę ( w sensie tych arcydzieł) ale maluję, cóż - każdy ma słabości. W każde swoje dzieło wkładam trochę siebie.
Mam troje dzieci - najmłodsza córeczka jest podobna do mnie. pozostałe też ładne ;) Lubimy razem leżeć w trawie i grać w "minowanie". To taka zabawa polegająca na tym że jedna osoba robi minę a następna musi ją powtórzyć i dodać swoją. Śmiejemy się przy tym tak głośno, a mnie się robi ciepło na sercu ze wzruszenia, bo uwielbiam te moje dzieci. W pracowni na parterze stoi nawet taki obraz na którym jesteśmy wszyscy razem - oczywiście nie dokończony, ech... bo one tak szybko rosną.
W każdą niedzielę dom pachnie ciastem, na herbatkę wpadają Polscy lub Czescy znajomi. Mój mąż jak zwykle opowiada jak marnuję swój wielki talent, a dzieciarnia biega po domu krzycząc. Potem idziemy na spacer do parku gdzie już jest jesień - szuram stopami w jesiennych liściach i jestem szczęśliwa.
P.S. Oczywiście większość z tego co napisałam nie jest prawdą, choć każda bzdura elementy prawdy zawiera. Tak pomarzyć sobie czasami lubię będąc w Cieszynie mieście moim ulubionym i słuchając piosenki pana Nohavicy, choć nie przywiązuję do tego większej wagi, gdyż człowiek nigdy nie wie co go czeka.
1 komentarz:
Cieszyn jest piękny!
Już sobie wyobraziłam jak biegniesz przez rynek w szlafroku między gołębiami :D
Prześlij komentarz