środa, 24 czerwca 2009

Rozczarowanie 2009

Uliczka - jedna z moich ulubionych imprez plenerowych. Odbywa się corocznie w jednej z tych ciasnych Bieruńskich uliczek, nadając raz w roku mojemu miastu klimat czarodziejskiego miejsca, miejsca magii, tajemnicy, pantomimy.
Ja zawsze lubiłam teatr. Z zazdrością obserwowałam pracę aktorów zza kulis teatru małego - gdzie udało mi się czasami wepchnąć przy okazji tworzenia scenografii, podziwiałam przyjaciółkę która lekka i piękna tańczyła w grupie tańca współczesnego i chodziłam na darmowe przedstawienia na dziedzińcu, czy małej scenie teatru. Pamiętam do dziś tą atmosferę jaka panowała na małej scenie. Chodzili tam przeważnie młodzi ludzie - studenci których tak jak mnie nie stać było na "luksus" pójścia głównym wejściem do teatru. Waliliśmy więc od tyłu, na statek - jak się mawiało bo widownia na małej scenie przedstawiała zazwyczaj widok jak po sztormie, po prostu stos ławek, stołków i innych klamotów, pośród których każdy sobie znajdował swoją dziuplę, gdzie montował się na czas trwania przedstawienia. Gdy gasło światło - przenosiliśmy się tym naszym transformatorem w zupełnie inną czasoprzestrzeń i zawsze w duszy przeklinałam tą moją nieśmiałość - dzięki której nie zgłosiłam się do żadnej z tych nieformalnych grup teatralnych. A może mogłabym również tworzyć ten "inny" świat?
Dzisiaj to już było-minęło jest.
Ale uczę moje dzieci miłości do teatru, uczę że poza telewizorem i komputerem istnieje jeszcze inny, ciekawy świat.... Świat niedosłowny, który każdy odbiera innymi zmysłami i na swój sposób. Teatr bowiem działa odwrotnie niż książka - daje nam obrazy - pozostawiając wolną przestrzeń na dopisanie treści. I mojemu synowi to się niezmiernie podoba. Już w ubiegłym roku obserwowałam z niekłamanym zadowoleniem jak Tymoteusz pochłaniał sztukę zbyt może jeszcze trudną dla niego, ale fascynującą. Widzę że ta muza go opanowuje i wciąga bo nieporuszony potrafi wysiedzieć w miejscu te kilka godzin, wzdychając tylko czasami z niewiadomego mi powodu.
Raz w roku jeździmy pod zamek w Chudowie gdzie o 21.30 rozpoczyna się przedstawienie na murach. Są ognie, tajemnicze postaci przebiegające po zamku i dziwne odgłosy. Jest przestrzeń, ciemność i niesamowita atmosfera. Dzieci wiedzą że to jest tylko przedstawienie, wizja - więc nie lękają się, choć prawdę mówiąc i ja czasem zadrżę gdy znienacka usłyszę głos puszczyka, lub coś ukaże się na chwilę w oknie. To dziwne wrażenie zaraz zatrze aksamitny głos narratora a na polanę wybiegnie roześmiana dziewka w czerwonej sukience z dzbanem jagód w dłoni. Westchnienie ulgi (więcej ludzi w tej ciszy czuło się niepewnie) Przedstawienie się zaczyna.
Dzisiaj ja wzdycham. Z niewiadomych powodów przedstawienie na murach nie znalazło się w tym roku w kalendarzu imprez Fundacji Zamek Chudów , a nasza Bieruńska uliczka była niewypałem. Z powodu paskudnej pogody przegląd teatrów amatorskich przeniesiono do Jutrzenki, ludzie wcale nie przyszli ( co nowością nie jest - bo impreza nie cieszy się przychylnością lokalnej ludności niestety) więc oprócz aktorów i paru fotografów tutejszego urzędu byliśmy jedyną rodziną która wpadła na przedstawienia z tak zwanej "wolnej stopy". Poza tym po jednym przedstawieniu organizatorzy postanowili zaprezentować jakiś amatorski film, co mi się nie spodobało. Sprzęt im się popsuł, ale jak to panowie specjaliści - wzięli sobie za punkt honoru że film będzie czy się na to sprzęt zgadza czy też nie i zaczęli grupowe debaty nad laptopem. Ponudziłam się jeszcze 10 minut, Marianna zrobiła "zimną rybę" i to już był koniec. Przynajmniej dla mnie. Mocno poirytowana nakazałam opuszczenie obiektu, wciskając mocno już "śniętą" córcię w ramiona pana męża i coś tam pomrukując pod nosem wróciłam do domu. I nie wyżyłam się fotograficznie - a przecież od tego roku dopiero mam porządny aparat i naprawdę cieszyłam się że będę mogła "ugryźć" teatr, co jest nie lada ciekawym wyzwaniem
Trudno - może za rok będzie lepiej...

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Tak w sumie - to do swego rodzaju
"teatru" właśnie - jesteśmy wręcz
naturalnie przyzwyczajeni od dziecka-
bo to wtedy - sami tworzymy różne
spektakle różnymi figurkami, maskotkami, samochodzikami (dziewczynki- lalkami)... Jesteśmy
reżyserami, scenografami, scenarzystami, no i oczywiście -
głównymi aktorami...
Kiedyś przyglądałem się reakcjom
dzieci na uliczny teatrzyk kukiełek
w Central Parku - i zachwyca mnie,
jak ich buzie są skupione, jak minki - zmieniają się wraz z akcją,
jak krzyczą wręcz do postaci ;),
by ostrzec przed inną zła postacią...
Pewnie wszyscy tacy byliśmy -
będąc dziećmi...
Później już mniej emocjonalnie
traktujemy teatr... Może i dobrze ;), bo wyobrażasz sobie ludzi krzyczących w teatrze do aktora, by uważał na "zło"..? ;D heh.

Też lubię podobne eventy teatralne.
Nie te głośne z Broadway'u , ale
właśnie teatry uliczne, czy
te mniejsze Off'owe.
Do NY przyjeżdża sporo polskich teatrów - gdy udaje mi się
załatwić zaproszenia - zawsze
tam biegam ;).
Kilka razy - tez w Polsce -
w Siedlcach - bywam (jeśli akurat jestem jesienią i w czerwcu ;p) na podobnych
przeglądach (w teatrze -Siedleckie Dni Teatru, jak
i ulicznych - Festival Teatrów Ulicznych) - rodzice zawsze
sponsorują oba te eventy razem
z Danka i Leną (wszyscy nieuleczalni
teatromani ;)) heh).
Ale bywają tam takie tuzy , jak
Teatr Dnia Ósmego, Teatr Leszka
Mądzika, Teatr Wojciech Misiuro,
no i oczywiście - francuskie teatry
(bo maman by nie przeżyła ;) heh)
z Théâtre du Soleil.
Przyznam, że wolę takie właśnie
formy od zbyt skostniałych
"klasycznych" teatrów, albo -dla
odmiany - przesadnie udziwnionych,
bez większego powodu, jak tylko
po to - by wywołać szum... ;P

No i znowu się rozgadałem nie na temat... ;p heh
Więc zmykam ;).

Pozdrowienia!;)
-Marius