piątek, 16 października 2009

Leśny gród


Czasami znajomi mnie pytają jak my to robimy. A ja odpowiadam dziś na łamach że to jak w pewnej reklamie - samo się dzieje :)
To trudne do wytłumaczenia, zwłaszcza osobom których pomysły na niedzielę ograniczają się do obiadu u mamusi, a planowanie wakacji jest koszmarem jakimś w którego rozwiązaniu znajdują się opcje: morze albo Zakopane. No jak kogoś stać to jeszcze ewentualnie jakieś wczasy w Bułgarii, czy Egipt. Ale wakacje to już dziś (zważając na to co się dzieje za oknem) mocno przeterminowany wątek - więc dajmy spokój. No oczywiście ja nie mam nic przeciwko Egiptowi, o nie - choć prawdę mówiąc w lipcu to nie byłoby moim marzeniem spędzić w tym upale choćby godziny, po tysiąckroć wolałabym w tym czasie Skandynawskie fiordy karmić:) Ale ja to raczej z tych wiecznie bez pieniędzy - więc ani fiordy, ani Egipt mi nie grożą. No... chyba że wygram w loterii (zakładając że zacznę grać)
Zarówno ja i Pan Mąż należymy to takiego typu osób co to w domu nie uświadczysz . Raczej trudno sposób spędzania czasu jaki prowadzimy nazywać zorganizowanym - więc zawsze można spodziewać się że nie ma nas w domu, choć chwilę wcześniej byliśmy jeszcze.
Nasze wyprawy nie są dalekie, nie są też bliskie ponieważ obawiam się ze w najbliższej okolicy zobaczyliśmy już wszystko co się dało. Znamy miejsca i zakątki gdzie w rowie leży wagon sprzed wojny, gdzie kamień listonosza został porzucony, ktoś hołd złożył wiernemu koniowi poprzez wyrycie napisu w betonie. Takie miejsca zagubione w lesie, zapomniane. Są również w naszym podróżniczym dorobku piękne parki, tajemnicze ogrody...
Do jednego z tych ogrodów zapraszam dzisiaj. Trafiliśmy tam przypadkowo, gdy podczas podróży w góry zobaczyliśmy w Milówce tabliczkę z napisem "leśny gród" i postanowiliśmy sprawdzić co to takiego. Nadrabianie kilku kilometrów w celu sprawdzenia "cotamjestzarogiem"w naszym przypadku jest normą - więc sprawdziliśmy. I oświadczam że warto było.
Choć pogoda nie dopisywała, a i pora roku taka niezbyt korzystna to nic - i tak wrócimy tam wiosną, bądź latem gdy ogród zatonie w kwiatach, a po ścieżkach przechadzać się będą dumne pawie. No i zabierzemy tam naszych przyjaciół.
Ogród to świetne miejsce na przyjazd dziećmi - mnóstwo miejsca do zabawy, wspinaczki. Również zaciszne miejsca do dumania we dwoje, piękne plenery dla zdjęć ślubnych, miejsca na ognisko, zaplecze gastronomiczne... I zwierzątka, i kwiaty... (zwierzątka i kwiaty można na miejscu zakupić)
Co kto chce... A dla tych co nie uwierzyli mi na słowo - opowieść w obrazkach tutaj

poniedziałek, 12 października 2009

Hukwaldy


No to powstały dosyć spore zaległości na tym moim blogu. Zaległości w opisywaniu moich zapędów turystycznych. I prawdę mówiąc to rozmyślałam kiedyś nad utworzeniem bloga turystycznego, równie szybko z tego pomysłu zrezygnowałam jednak, z uwagi na moją opieszałość w pisaniu i równie żółwie tępo "grzmota" na którym pracuję. Jest opcja wymiany "grzmota" na lepszy model - acz nie ma jeszcze opcji gdzie znaleźć na ten cel fundusze. Mnie z kolei się wymienić nie da już całkiem, zatem porządek zastany panować będzie nadal. Chyba że rozruchy będą... ale to pewnie nie u mnie :)

Hukwaldy. To jednocześnie u nas i nie u nas. Szukać na pewno nie należy po Polskiej stronie mapy, choć blisko. Hukwaldy bowiem to niewielka, bardzo malownicza miejscowość na Czeskim śląsku. Hukwaldy zobaczyć trzeba. I nie tylko z uwagi na przeuroczy zamek z 1240 roku, ale również przepiękny park który do niego prowadzi. W parku uwagę przykuwają olbrzymie korzenie prastarych buków oplatające stoki, oraz figurka miedzianego lisa uwielbiana przez dzieciaki. W różne strony rozchodzą się urocze spacerowe alejki i piękne panoramy. Na zamkowym dziedzincu można się napić wybornego czeskiego piwa lub kawy i kupić serce z piernika. Same Hukwaldy - to piękna miejscowość, choć zaciszna i niewielka - można tutaj wybornie zjeść i kupić piękne wyroby rękodzielnicze. Można zwiedzić tutejsze prywatne mini zoo - i choć sama jestem przeciwna trzymaniu pumy w ogródku - to dzieci bez wątpienia są zachwycone. Zwłaszcza gadające po czesku papugi i kakadu z wielkim dziobem przykuwają uwagę najmłodszych. Zadziwiające jest jak na takiej małej powierzchni można upchnąć tyle egzotycznych zwierząt i roślin - co właściciela nie dziwi wcale, bo upchał. Jest tutaj również wystawa motyli, a nieopodal całe muzeum owadów.
Będąc w Hukwaldach można zobaczyć jeszcze pobliski zamek w Stramberku - którego wieża majestatycznie wznosi się nad okolicą, oraz muzem tatry w miescowości Koprivnica , gdzie znajduje się mnóstwo pojazdów marki Tatra. Do muzeum samochodów szczególnie panów nie trzeba jakoś specjalnie zachęcać jak i do dobrego piwa. Do piwa wyśmienicie pasuje cieplutki langosz z grubą warstwą żółtego sera( wyśmienite langosze są w hukwaldach - taka drewniana budka nieopodal parkingu)
Wybierając się na wycieczkę w te strony kierujemy się na Cieszyn i dalej prosto przez Frydek-Mistek. I tylko o dwu rzeczach trzeba pamiętać. Wjeżdzając na terytorium Czech należy wykupić winietę gdyż drogi szybkiego ruchu są płatne, dobrze jest mieć również w samochodzie koszulki odblaskowe nie tylko dla kierowcy, ale i dla pasażerów.
I obserwować czeskich kierowców - oni wiedzą jak należy poruszać się po drogach i trzymają się przepisów, czego naszym kierowcom pozostaje życzyć. No gdyby u nas były takie kary, to kto wie :) W każdym bądź razie jechać warto, warto zobaczyć Hukwaldy :)

piątek, 9 października 2009

Odwiedziny

Pojawiła się w moim domu niespodziewanie, w wyniku zaistniałych okoliczności o których pokrótce opowiem, dostała się w moje ręce, pozostając pod mą opieką kilkanaście dni. Już wróciła na swoje miejsce w Kościele, a mnie tak trochę przykro - bo lubię z nimi pracować, przywracać im blask i świetność. Tak, żałuję czasami że nie poszłam na konserwacje zabytków, tak jak żałuję że nie skończyłam żadnej szkoły plastycznej. Ale.... nie ma czego żałować, jest jak jest, a ja mam milion pomysłów na swoje życie i bez ukończenia tylu szkół :)
Wracając do tematu. Niedawno w naszym kościele obchodziliśmy święto. A święta w kościołach na śląsku są obchodzone bardzo kolorowo i uroczyście, tak więc były panie w strojach ludowych, górnicy w galowych mundurach, poczty sztandarowe i dzieci sypiące kwiaty. Prawie nikt nie zauważył w ogólnym zgiełku że z podestu upadła duża figura Najświętszej Panienki. Panienka upadła na kamienną posadzkę kościoła i rozpadła się na kawałki. Dziewczyny które miały ją nieść na procesji zbladły z przerażenia i zaczęły zbierać gipsowe kawałki.
Pan mąż widząc całe zajście trącił mnie znacząco łokciem, wiedział że tego tak nie zostawię. Podeszłam więc do dziewczyn i zebrałam części figury. Powiedziałam że się nią zaopiekuję i choć w to nie bardzo uwierzyły zaprowadziły mnie do księdza który przystał z radością na moją propozycję. Zabrałam więc Panienkę do domu. Jakże mnie cieszyła ta praca. Najpierw pokleiłam klejem do ceramiki a następnie uzupełniłam brakujące części gipsem. Przy przecieraniu okazało się że stara farba odchodzi wielkimi płatami więc całość trzeba było zedrzeć i pomalować. Prawdę mówiąc aż mnie rwało by przy malowaniu puścić wodze fantazji, ale nie moja ci ona - więc pokornie pozostawiłam kolory takimi jak były. Po kilkunastodniowych odwiedzinach w moim domu gdzie zajmowała główne miejsce na stole w kuchni Panienka wróciła na swoje miejsce, a ja uparcie jeżdżę na targi staroci w poszukiwaniu panienki która byłaby już tylko moja :)

czwartek, 1 października 2009

zarazić pasją


Nie chcę bo nie lubię - najczęściej słyszymy my rodzice gdy w podnieceniu radosnym pakujemy plecaki. To radosne podniecenie nie jest bowiem udziałem naszych latorośli.
Mamo, ale musimy? A może zawieziesz nas do babci? pada radosna propozycja małego stratega (gdzie od rana do wieczora faszerowani słodyczami będziemy leżeć przed telewizorem)*
Ale mama wykazuje stanowcze niezrozumienie i upiera się na równi z "tatą-bez-serca" że jedziemy razem i już. Koniec. Kropka. Ewentualnie jeszcze wykrzyknik.
Nasze dzieci mają niestety tego pecha że rodzice są dosyć solidarni i gdy jeden z rodziców mówi "nie" to już nie ma sensu pytać drugiego ( no chyba że w tajemnicy) Ech... no tak już im wyszło.
No to mali nieszczęśnicy muszą się spakować. Na otarcie łez do plecaczka wpadają luksusy typu: baton, rogal, paczka chipsów - noooo tego nie ma w domu na co dzień. A że nie ma- to traci się tempem błyskawicznym już w samochodzie.
Jedziemy w góry.
Przyznam się że pierwszego etapu wspinaczki też nie lubię- gdy trzeba wysiąść z samochodu na chłodną jeszcze porankiem polanę, a przede mną perspektywa wielkiej góry i kawy bym się napiła i może zawróciła... He...
To ostatnie nie, nie zawrócę - ta hosanna która spotyka mnie tam na szczycie warta jest wszelakiego potu. Tam na górze serce wali jak młot i czuje się szczęśliwe.
I one też już to czują, jeszcze o tym nie wiedzą - ale już na pewno kiełkuje w nich miłość do gór, do przestrzeni.

Kiedyś pewien znajomy mówił mi żeby wyhodować piękny krzak bzu, wystarczy przesadzić dziki bez i zaszczepić gałązkę z ładnymi kwiatami, a gdy gałązka się przymnie - cały krzak obsypie się kwieciem.

Zaszczepiam więc w moich dzieciach miłość do tego co piękne, wzniosłe, uczciwe. Zaszczepiam szacunek do świata, zarażam pasjami...

*przypisek autora